Jak nie założyłem z kimś firmy

Dziś będzie troszkę o mojej zalecie, która czasami jest wadą – a mianowicie – mam skłonność czy odwagę do podejmowania decyzji i szybkiego wdrażania w życie różnych pomysłów.

Po co ten wpis? Przede wszystkim po to, aby zwrócić Wam uwagę na to, że jeżeli w życiu Inżyniera pojawiają się pewne szanse, które nieźle rokują, to należy zawsze kierować się rzeczywistymi wynikami i obiektywną analizą. A pewien tych wyników i analizy możesz być tylko wtedy, gdy masz odpowiednią wiedzę i doświadczenie w danym temacie, bo nie okłamujmy się – ilu z Nas Inżynierów ma wiedzę w zakresie prowadzenia firmy i zarządzania? Czy jednoosobowa działalność gospodarcza, to już Twoim zdaniem biznes/firma?

Ja tej wiedzy też nie miałem i poświęcam sporo czasu na swoją edukację, zarówno w sferze finansowej, jak i stricte „okołobiznesowej”. Oczywiście nie namawiam Was tutaj do poszerzania wiedzy w tym temacie, chociaż może się ona Wam przydać(zwłaszcza jeżeli nie wiążecie swojej przyszłości w byciu specjalistą). Mnie ta wiedza się przydaje, lubię świat finansów i ciągnie mnie do zbudowania czegoś większego.

Powyższe powoduje, że jestem dosyć otwarty na różne propozycje, a osoby pojawiające się w moim życiu, które np. budują lub rozpoczynają coś interesującego, wzbudzają moją ciekawość i staram się zawsze dowiedzieć czegoś więcej, bo być może moja wiedza, umiejętności lub zasoby, mogą się komuś takiemu przydać. To oczywiście rodzi pewne zagrożenia, ale jak dotychczas nikt krzywdy mi nie zrobił, ani ja takiej krzywdy nikomu nie wyrządziłem, pomimo tego, że kilka takich prób mam już za sobą. Jeżeli się nie udawało, to najwyżej obie strony wychodziły z tego bogatsze o pewne doświadczenia, bądź poszerzyły pewien zakres wiedzy.

Chciałbym, aby historia o tym jak nie założyłem z kimś firmy, uświadomiła Wam potrzebę poszukiwania najlepszych rozwiązań z Waszego, subiektywnego punktu widzenia, bo z biegiem lat różne szanse i propozycję będą się pojawiać i nie wszystkie „szanse” będą rzeczywiście „szansami”. Może być też tak, że to Wy nie będziecie gotowi na wykorzystanie takiej sytuacji.

A więc do rzeczy…

W tym roku pojawiła się okazja rozpoczęcia ciekawego biznesu w obszarze, który mnie mocno interesował. Nieważne jaki był cel tej działalności. Największym zasobem jaki zauważyłem od razu, to byli jego założyciele – inspirujący, pełni energii, zdecydowani i mający już spore doświadczenie w branży, w której chcieli działać. Splot różnych okoliczności, luźna rozmowa na temat prowadzenia biznesu w Polsce i wkrótce byliśmy na wspólnym spotkaniu, rozmawiając o możliwości otwarcia spółki.

Początkowo wyglądało to super. Sprawdzili zapotrzebowanie na rynku, mieli strategię, bardzo szybko i zdecydowanie chcieli wejść na rynek. Troszkę zaniepokoiło mnie to, że uprawiali wolne zawody, a to co chcieli wykonywać, wiązało się z ich hobby i pasją, która oczywiście jest bardzo dobra, ale pojawiało się pytanie, czy będą w stanie rezygnować z niektórych zalet „wolności” i posiadania hobby, na rzecz budowania firmy.

No, ale pomysł był naprawdę super, tylko miał jedną wadę – moją rolę. Ja każdy interes postrzegam w kategoriach win-win, więc nie udaję przed nikim kogoś kim nie jestem i nie przedstawiam rzeczy takimi jakimi one nie są. Wyjaśniłem moją obecną sytuację finansową, zawodową, jaki może być mój stopień zaangażowania na obecną chwilę oraz jak ja widzę moją rolę w spółce. Następnie dałem im czas do namysłu, a gdy będą gotowi będziemy rozmawiać dalej w następnych tygodniach.

Na pierwszym spotkaniu wyprodukowaliśmy wiele pytań, na które przyszło Nam szukać odpowiedzi podczas kolejnych rozmów. W miarę rodzących się trudności zapał troszkę opadł i już nie otwieraliśmy tego tak szybko, jak wcześniej. Okazało się oczywiście, że potrzebują więcej pieniędzy ode mnie, jako wspólnika. Rozmowy były rzeczowe, a uzyskiwane odpowiedzi prowadziły do konkretnych wniosków.Właśnie w takich momentach widać doświadczenie, wiedzę oraz realnie przepracowany i poświęcony czas, z którego rodzi się potem coś sprawnie działającego. Swoją drogą, to bardzo dobrze, że na tym etapie wyszły takie rzeczy, bo to był już ostatni dla nich dzwonek – tak też widziałem swoją rolę, jako kogoś, kto ma wnieść wartość dodaną w pracę i pomysły tych fantastycznych osób. Poza tym, trzeba uświadomić sobie wszystkie zagrożenia i szanse. Martwiło mnie jedno – nadal nie potrafili określić mojej roli w spółce.

Minął miesiąc, dwa…pojawiły się pomysły, abym pomógł im znaleźć jeszcze jednego inwestora. Delikatnie im zasugerowałem, że takie pieniądze mogę mieć, tylko wymaga to troszkę czasu. Zdziwiony byłem co do propozycji, aby dać kolejnego wspólnika, zwłaszcza żeby wciągnąć kogoś z kręgu moich kontaktów do przedsięwzięcia, w którym biznesowo nadal nie miałem póki co – żadnej kontroli i udziału. Ryzykując swoją reputacją, nie mając na nic wpływu i kontroli – hmm, ciekawa koncepcja, ale chyba nie sprawdzi się we wspólnych interesach. Nadal nie była potwierdzona moja rola w spółce, a przy zakładaniu spółki wszystko musi być konkretnie i jasno sformułowane, a rola każdego wspólnika ściśle określona – nie ma od tego odstępstwa.

Postanowiłem więc, że wystarczająco dużo uwagi poświęciłem tematowi i nie będę póki co, dawał żadnych porad ani poświęcał się temu tematowi „pro-bono”, dopóki nie stwierdzę, że druga strona dąży także do sytuacji „wygrana-wygrana”. Z doświadczenia wiem, że ze zbyt dużego zaangażowania w zakresie udzielania fachowych porad, z darmowego przekazywania wiedzy(np. inżynieryjnej) czy udostępniania kontaktów, nie wynika nigdy nic dobrego jeżeli druga strona nie daje nic w zamian. Stwierdziłem zatem, że poczekam na rozwój spraw, co w 99% przypadków wiąże się z naturalną śmiercią tematu…..

Ale nie umarło….. wróciło jak bumerang po kolejnych dwóch miesiącach.

Ponieważ potrzebowali do tego przedsięwzięcia osoby, która zajęłaby się działką marketingową i zarządzaniem, od jednej z założycielek padła propozycja czy bym się tym nie zajął  – „to nie wymaga dużo czasu, maksymalnie ze dwa dni w tygodniu po cztery godziny” – padło stwierdzenie. Myślę – „O! Wreszcie rozmawiamy o konkretach! Hurra!” Niestety, z dalszego przebiegu rozmowy zrozumiałem, że miałbym tym się zająć „na próbę” i „żeby sprawdzić czy mi  to odpowiada”…….

…….normalnie zapytałbym się kogoś takiego czy szuka wspólnika czy darmowego pracownika(czyt. frajera)?…

……. no, ale bardzo lubię tą osobę i dogadujemy się na wielu innych płaszczyznach, więc tak nie powiedziałem, co okazało się w późniejszym czasie błędem. Zależało mi na osobistej relacji, więc zasugerowałem, że tak się nie robi i że mamy troszkę inną wizję na to, jak budujemy relacje biznesowe. W tym czasie uczestniczyłem już w innym projekcie, o czym poinformowałem w myśl zasady, że należy o wszystkim rozmawiać otwarcie(oczywiście bez ujawniania żadnych szczegółów) i najzwyczajniej nie miałem też czasu.

Niestety, byłem zbyt delikatny, bo w kolejnym miesiącu otrzymałem najbardziej niedorzeczną propozycję biznesową w swoim życiu, mianowicie pewnego razu poinformowali mnie, że mają gotowy produkt, z którym chcą mnie zapoznać.

Pomyślałem, że to super, że nadal im tak zależy na moim udziale w tym przedsięwzięciu…..ale……uwaga……….niestety, źle zrozumiałem ich intencję, bo kończąc rozmowę, dowiedziałem się, że:

„Jeżeli nadal jestem zainteresowany to mam wejść na internet, kupić ten produkt i przekonać się czy mi się podoba i czy w to wchodzę”

Złamane wszystkie przykazania wszystkiego!

Przemilczałem niedorzeczność tej propozycji zgodnie z wcześniej przyjętą zasadą, aby w tym temacie nie zwiększać już bardziej świadomości zainteresowanych w temacie tego, jak buduje się biznes czy relacje oraz z ogólnie przyjętą regułą życiową, aby nie udzielać konsultacji bez zlecenia(czyt. skoro ich nie interesuje mój pogląd na ten biznes i co o nim sądzę, to po co się wysilać i rzucać grochem o ścianę). Wierzcie mi – było to niezłe wyzwanie. Następnie powiedziałem, że nie mogę brać udziału w czymś, nad czym nie mam żadnej kontroli, co było oczywiście faktem niezaprzeczalnym – nie zostałem zrozumiany. Jedynie troszkę było mi przykro, bo nawet jeżeli nieświadomie – widać było, że chyba nie traktowali mnie poważnie, a mój dotychczasowy wkład i wartość rynkową, określili na te kilka stów własnego zysku.

Pamietajcie, jeżeli chcecie z kimś podjąć jakąkolwiek współpracę, to nie czyńcie nigdy w ten sposób!

Normalnie nie pisałbym o tym, bo i po co – przecież to się wydarzyło i nie miało żadnego wpływu na moje życie. Ale chcę Wam zwrócić uwagę na to, że bez opanowania pewnych podstaw, bez wiedzy i doświadczenia, niektóre szanse i relacje nie pojawią się w Waszym życiu. I mówię tu zwłaszcza o relacjach, których moglibyście bardzo chcieć lub bardzo potrzebować – dotyczy to zarówno sfery osobistej jak i zawodowej.

Ja następnym razem z pewnością będę dosadniej wypowiadał swoje stanowisko, żeby uniknąć takich niepoważnych propozycji. W tym temacie był moment, w którym już nie chciałem się angażować bardziej niż powinienem i wtedy było trzeba uciąć ten temat. Teraz odrabiam zadanie domowe i w myśl całkiem mądrej książki pt. „Fastlane Milionare”, odpowiem czemu nie wszedłem w ten interes:

1. Przykazanie potrzeby – spełnione w pewnym stopniu. Jest na to bum i z pewnością w najbliższych latach da się na tym zarobić.

2. Przykazanie wejścia – niespełnione. Każdy może to otworzyć i stosunkowo niskie koszty wejścia. Podejrzenie, że rynek jest przesycony produktem.

3. Przykazanie kontroli – niespełnione w żadnym wypadku! Ani razu nie określono, ani nie potwierdzono żadnymi dokumentami mojej roli w przedsięwzięciu. Brak dążenia do sytuacji „win-win”. Na końcu niepoważna propozycja zakupu finalnego produktu, żebym „się dał przekonać” do ponownego zaangażowania.

4. Przykazanie skali – możliwe do zrealizowania. Miałem konkretne pomysły. Problem z powtarzalnością sprzedaży.

5. Przykazanie czasu – Możliwe do zrealizowania w pewnym obszarze sprzedaży. W głównej działalności nie do zrealizowania.

Jeżeli 4 lub 5 przykazań mamy spełnione –  to mamy dobry interes – jeżeli nie – to jak mówiła pewna rybka, z bardzo popularnej bajki:

„Mówi się trudno i płynie się dalej”.

Życie jest proste, tylko nikt nie powiedział, że jest łatwe. Jedynie czasami dodatkowo sobie je niepotrzebnie komplikujemy. Ta historia właśnie to pokazuje.

Domyślam się, że to co napisałem jest niewygodne, zwłaszcza w czasach, gdy różni „guru” finansów i rozwoju osobistego obiecują Ci, że sukces finansowy jest tuż za zakrętem, tylko wystarczy: uwierzyć w magiczną moc „przyciągania i pozytywnego myślenia”, poznać „tajniki sprzedaży”, odbyć kilka horrendalnie drogich szkoleń u znanego Pana XY w temacie zakładania firmy czy budowania biznesu. Niestety, jeśli uwierzyłeś w te brednie, to jesteś w błędzie. Nie będziesz ekspertem w finansach i biznesie, jak nie będziesz miał wiedzy i doświadczenia – to tak samo jak u Inżyniera – wszystko wymaga ciężkiej pracy, zaangażowania i nauki – czasami bolesnej, bo na własnych błędach.

Na koniec powtórzę, że chciałbym, aby historia o tym jak nie założyłem z kimś firmy, uświadomiła Wam potrzebę poszukiwania najlepszych rozwiązań z Waszego, subiektywnego punktu widzenia, a nie robienia tego, co jest „trendy”.